niedziela, 24 grudnia 2017

8. Tożsamość mordercy


Pójdę śladami ojca. Przewyższę ciebie i Trunksa. Nawet Vegetę. Dogonię tatę, nawet jeśli zajmie mi to tysiąclecie! Nie będziesz więcej mną pomiatać, Gohan!
Jesteś słaby!
Przed oczami miał twarz ojca. Wielkiego wojownika, który był dla niego wzorem do naśladowania. Człowieka harującego, żeby cały czas iść do celu i się wzmacniać. Starszy brat tego nigdy nie potrafił zrozumieć. Wolał marnować czas nad książkami, zamiast iść na salę. Dla niego stało się to jasne za późno. Teraz nie zamierzał już popełniać tego błędu. Wreszcie miał cel, do którego miał zamiar podążać bez wytchnienia.
Wystarczyło wzniecić iskrę, która wywoła eksplozję. Tak jak opowiadał ojciec, gdy dokonał transformacji na planecie Namek.
Wykrzyczał w niebo całą złość nagromadzoną przez lata. Złość na brata, ojca, wuja, przyjaciela, wszystkich innych. Siebie.
Powietrze stało się cięższe, niebo nad planetą bogów pociemniało. Szalejąca energia odrywała fragmenty ziemi, które zostawały rozrywane przez wyładowania elektryczne. Wokół Sayianina unosiły się tumany kurzu i pyłu, odrzucane podmuchami we wszystkie strony. Przez kolejną minutę zjawiska nasilały się. Gniew Gotena powodował drżenie całej planety.
Piccolo i Gohan zostali oślepieni przez nagły wybuch światła. Gdy kłujące światło ustało, mogli zobaczyć efekt wybuchu. Goten stał w tym samym miejscu, będąc otoczonym złotą aurą przetykaną całymi seriami wyładowań. Miał zwiększoną masę mięśniową, co mogli dostrzec bez trudu. Zaciekawieni, postanowili podlecieć bliżej. Gohan zrobił odruchowo krok w tył, widząc swojego brata. Tylko w wieku dziecięcym Goten był tak łudząco podobny do ojca. W tej chwili było tak samo. Patrzył na nich turkusowymi oczami, wykrzywiając twarz w gniewnym grymasie i marszcząc ledwo widoczne brwi. Włosy mężczyzny sięgnęły mu poniżej pasa.
– Nareszcie – burknął Gohan, pozornie obojętnym tonem.
Szkoda, że tego nie widzisz, tato. Przydałbyś się mu. Mnie też.
Goten wyciągnął zdrową rękę w kierunku brata, mierząc w niego oskarżycielsko palcem. Zanim zdołał cokolwiek powiedzieć, odmienił się i padł pozbawiony sił. Trzeci poziom Super Saiyanina wymagał od użytkownika pokładów ki, których on w tamtej chwili nie posiadał.
Zanim jego twarz dotknęła ziemi, został podtrzymany przez silne ramię. Pierworodny syn Son Goku zarzucił sobie nieprzytomnego brata na ramię, kręcąc głową z niedowierzaniem. Wewnętrzna przemiana Gotena przebiegła tak nagle, że nie mógł go teraz odpowiednio opisać. Z lekkoducha stał się wojownikiem, którego przebudziły drwiny i ciosy. A on był źródłem tego wszystkiego.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem z ciebie dumny, braciszku – powiedział, gdy uniósł się w powietrzu.
– Już ci minęło? – Piccolo leciał obok niego.
Saiyanie i ich pokrętny sposób okazywania uczuć. Cudownie. Kocham cię, braciszku, dlatego spuszczę ci łomot i połamię kości. A gdybyśmy żyli, to bym cię zamordował. Bo tak wielką braterską miłość do ciebie czuję. Co za szaleństwo.
Gohan nie odpowiedział od razu, przez co Piccolo przez kilka minut słyszał tylko huk wiatru. Gdy tylko jednak jego uczeń zabrał głos, brzmiała w nim stalowa nuta niezachwianej pewności:
– Nie. Ale teraz ewentualna walka będzie trochę bardziej wyrównana. Pod warunkiem, że malutki opanuje trzecią formę.
Nameczanin zerknął na niego, dziwiąc się takim słowom.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo w ostatnim czasie upodobniłeś się do książątka – zauważył.
W głębi duszy Gohan zdawał sobie sprawę z tego, że były nauczyciel ma rację. Dzielenie planety z palącymi się do walki ludźmi odcisnęło na nim swój ślad. Brak żony, pomimo usilnych starań, dodatkowo wzmagał jego gniew. Już dawno przestał prosić Shina, jakoś 400 lat temu. Dziwił się tylko, że Vegeta nie próbował ani razu. Z jego pomocą, taka dyskusja by trwała krócej od wypowiedzenia Kamehameha.
Może trzeba mu to najpierw zasugerować? To chyba dobry pomysł. Gdyby go odpowiednio podpuścić, to Shin by sprowadził tu wszystkich naszych przyjaciół.

Mój nauczyciel. Nie, nie nauczyciel. Ojciec. On… on nie żyje. Ten wariat go zabił! Ja…
Mitsau patrzył nieobecnym wzrokiem na trupa leżącego u stóp Alfy. Zamaskowany mężczyzna, jakby od niechcenia, nadepnął na czaszkę martwego Ziemianina. Prowokował do zaatakowania, nachylając się w ich stronę. Yuki stała przerażona, nie potrafiła znaleźć na te wydarzenia racjonalnej odpowiedzi.
– Zabiję. JAK PSA, ZABIJĘ! – Rządza krwi całkowicie przysłoniła młodemu mężczyźnie zdrowy rozsądek. Wypełniała go dziwna siła, której wcześniej w sobie nie poczuł. Jakby mógł samodzielnie przesunąć górę, tylko przy pomocy rąk.
Obcy nie przestraszył się takiej deklaracji. Prostując się i rozkładając ręce, zaprosił go do próby spełnienia obietnicy.
– Wiejmy stąd, może damy radę! – Kobieta szarpnęła ręką dzikusa, który dopiero zwrócił na nią uwagę. Wykrzywiona gniewem twarz napawała ją lękiem. To już nie był jej przeciwnik z turnieju, tylko zwierzę w ludzkiej skórze.
Nie dbam o to.
Ziemia pod jego stopami zaczęła drżeć. Wokół jego ciała zmaterializowała się jasna aura, przez którą Yuki musiała gwałtownie cofnąć rękę. Gdy spojrzała na dłoń, zauważyła na niej ślady oparzeń.
W tej samej chwili Mitsau zaatakował. Czując, że może urwać głowę przeciwnika jednym ciosem, włożył w niego całą swoją siłę. Jednak Alfa wyminął go, z łatwością unikając zmierzającej ku jego twarzy pięści. Młody mężczyzna zatrzymał się za jego plecami i z obrotu wymierzył kopnięcie na biodro. Zamaskowany nawet nie musiał patrzeć w jego kierunku, żeby wykonać kolejny unik.
– Zedrę ci z mordy maskę, pieprzony gnoju!
Przybysz odwrócił się w jego kierunku bardzo powoli, mówiąc coś w języku brzmiącym jak wilczy skowyt. Wydawało się, że zrozumiał słowa przeciwnika. Na ich potwierdzenie wskazał miejsce na policzku, sugerując trafienie tam.
– Dzikusie, stój, do cholery!
Durna baba. Jak się wtrąci, to się nie zatrzymam.
Mógłby zamienić Ziemię w piekło, żeby tylko osiągnąć postawiony sobie cel. Atakował bez przerwy, a Alfa stale wydawał się być o krok przed nim. Niezależnie od tego, czy próbował trafić go jedną z kończyn czy pociskiem energetycznym.
Gdy wreszcie postanowił zaatakować, to Mitsau nie zdołał tego zauważyć. Poczuł tylko, że nagle oderwało go od ziemi wbrew jego woli. Kanonada ciosów spadła na niego w momencie rozpoczęcia ściągania go w dół przez grawitację. Wydawało mu się, że wróg ani razu się nie poruszył, a jednak otrzymał kilka, jeśli nie kilkanaście razy.
Upadając na ziemię wzniecił tumany kurzu. Mając w pamięci, jak wyglądał Mistrz po podobnej sytuacji, był zdziwiony, że może chociaż przywołać ten obraz. Czuł się coraz bardziej wściekłym, wiedząc że wróg się nim bawi. Skoro zabił tamtą dwójkę z taką łatwością, to zabicie jego i tej durnej dziewczyny zajęło by mu mniej czasu, niż mrugnięcie okiem.
Nie odpuszczę ci!
Gapił się na unoszącego się w powietrzu mężczyznę. Jeśli tam by został, to Mitsau by nie mógł go dosięgnąć. Sam nie potrafił latać, a walka na obłoku nie wchodziła w grę.
– Taki z ciebie kozak?! – ryknął w powietrze. Jednak trudno jest wypowiadać poważne deklaracje, leżąc na plecach i mając rozłożone ręce.
Słyszał wołającą go Yuki, ale nie interesowały go jej słowa. Nie mogła pomóc w walce, to nie powinna się wtrącać. Poderwał się na równe nogi. Każdy mięsień odczuwał przyjęte przed chwilą uderzenia, jednak nie wpływało to na jego motorykę. Było to kolejnym dowodem na nie bycie traktowanym przez Alfę jako odpowiedni przeciwnik.
Otrzymanie siarczystego policzka zaskoczyło go. Alfa nie był tak szybki, żeby pojawić się przy nim i powrócić na miejsce. A przynajmniej taką nadzieję miał Mitsau.
– Ej, durna kupo mięśni, mówię do ciebie!
Kiedy…
Obdarował ją przelotnym spojrzeniem. Blada, przerażona, a jednak postanowiła go uderzyć, żeby tylko zwrócił na nią uwagę. Zdecydowanie nie była normalna.
– Mówię, że pora wiać. Strugałeś bohatera, ale chyba widzisz różnicę między wami, co? Ten latający potwór właśnie zabił dwie osoby. Zrobił to z taką łatwością, że nawet mistrz sztuk walki by przed nim wymiękł. Uciekajmy do lasu, tam mamy szansę go zgubić.
Z nieba na ziemię zleciał niewielki pocisk energetyczny. Nie był on wymierzony w Ziemian, tylko uderzył kilka metrów od nich. Siła wywołanej nim eksplozji była niewielka, ponieważ miał na celu zwrócić ich uwagę. Alfa zdecydowanie za długo czekał na walkę. Pomiędzy palcami dłoni miał uformowany kolejną sferę, która tym razem miała dosięgnąć celu.
– Odsuń się. Jeśli chcesz uciekać, to zrób to teraz. I tak się nie przydajesz do niczego. Nie masz zdolności Neko, zdolności mojego Mistrza, ani mojej siły. Gdybyś chociaż potrafiła wykorzystywać ki. Uciekaj, Yuki ze szkoły Herculesa. Uciekaj i nie wchodź mi nigdy więcej w drogę.
Zranienie jej nie miało żadnego znaczenia. Widząc, że przełamał jej upór, ponownie skupił się na przeciwniku. W jego głowie powstał już szalony plan, który miał umożliwić mu doskoczenie do niego jednym ruchem.
Nie zdążył go wprowadzić w życie. Widząc uciekającą Yuki, Alfa dosłownie zniknął z nieba. Mitsau popędził do niej najszybciej, jak tylko potrafił. Uformowane w jego dłoniach pociski ki pomknęły w jej kierunku.
– Padnij!
Nie do końca rozumiał, dlaczego się tym przejął. Mógł pozwolić mu zabić kolejną osobę, samemu zyskując chwilę czasu. Obawiał się tego, że kobieta nie zareaguje na czas i on sam ją zabije tym atakiem. Jednak Yuki, od dziecka wysłuchując komend w dojo, instynktownie rzuciła się na ziemię.
Najpierw coś głośno huknęło, a później usłyszała przyprawiające o ciarki okrzyki bojowe. Yuki podniosła głowę, otarła twarz z kurzu i zobaczyła, jak Mitsau kolejny raz próbuje chociaż raz trafić swojego wroga.
Czy on właśnie… Nieważne.
Zerwał się gwałtowny wiatr, a okolicę zaczęły zakrywać ciemne chmury. Nie minęło dużo czasu, gdy pierwsze krople deszczu spadły na ziemię. Mżawka w moment przerodziła się w prawdziwą ulewę, przez co straciła ich z oczu.

– Czy waszej dwójce odbiło, że nagle zaczęliście się tłuc jak szaleni? Sądziłem, że to Vegeta zniszczy nam planetę, ale znacznie zbliżyliście się do jego rekordu! Nie będę więcej tego tolerował! – Shin wreszcie stracił cierpliwość. Od samego początku uważał ten pomysł za niemożliwy, ale ostatnie tygodnie kompletnie pozbawiły go chęci na dalsze goszczenie przyjaciół Son Goku.
Gohan nie odezwał się ani słowem, zamiast tego wzruszył ramionami. Pozostawiał decyzję gospodarzowi, nie chcąc składać deklaracji, które mogły przestać mieć znaczenie na następny dzień. Jeśli bóstwo postanowi ich odesłać do zaświatów, to on nic na to nie poradzi.
– Ten wybuch mocy… to byłeś ty?  – Kaioshin odezwał się po minucie, na powrót stając się spokojnym i opanowanym. Musiał przyznać samemu sobie, że zżerała go ciekawość.
– On. Osiągnął trzeci poziom – odpowiedział mu Gohan, robiąc to w najkrótszy możliwy sposób.
Bóg nie potrafił ukryć swojego zdumienia. Zdał sobie sprawę z tego, że robi to w dość specyficzny sposób, gdy Gohan zwrócił uwagę na jego stale otwarte usta.
Rozumiem przemianę w trzeci poziom jako Gotenks, ale samemu? Ich linia jest naprawdę potężna. Ciekawe, czy córka Vegety też ma takie możliwości?
– Po prostu poskładaj go. Kolejnego razu nie będzie. Mam nadzieję.
Shin zbył obietnicę zrezygnowanym kręceniem głową, po czym uzdrowił Gotena. Zrobił to z widocznym ociąganiem i niechęcią, mając nadzieję, że Gohan to zobaczy. Musieli wreszcie zrozumieć, że on jest tutaj gospodarzem, a nie uzdrowicielem na zawołanie. Miał znacznie ważniejsze sprawy na głowie, niż cała ta szopka związana z Saiyanami.
Wtedy Gohan zrobił coś, czego Shin się kompletnie nie spodziewał. Mężczyzna podszedł do niego i uścisnął jak członka rodziny.
– Wiem, że ostatnio jest przez nas dość nerwowo, ale zaczyna nam odbijać. Gdyby reszta naszych bliskich mogła być z nami, to by było inaczej. Na pewno Vegeta by się trochę opanował, gdyby Bulma tutaj była. Każdy by to odczuł, bo nikt nie chce ryzykować większego konfliktu, gdy ma przy sobie całą rodzinę.
– Nie…
– Myślisz, że by doszło do starcia między mną i Gotenem, gdyby tutaj była nasza matka? Jej bał się nawet Goku – Gohan spróbował do poważnej prośby dorzucić trochę humoru, co powinno chociaż trochę rozładować napięcie.
Shin mimowolnie uśmiechnął się. Rzeczywiście, musiał przyznać, że ziemskie kobiety, z którymi los połączył najsilniejsze śmiertelne jednostki we Wszechświecie, były dość specyficzne. Zwłaszcza Chi–Chi, która momentami wydawała się być straszniejsza od Majin Buu, czy złych smoków.
– Nie mogę ci nic obiecać, bo to nie zależy tylko ode mnie. Może coś zdziałam w związku z tym. A teraz idźcie, mam swoje obowiązki.
Starszy syn Goku wziął swojego brata na plecy i bez słowa odleciał, zostawiając bóstwo w samotności. Shin kolejny raz usiadł w pozycji kwiatu lotosu, oddając się medytacji.
Wiem, że to słyszałeś. Czułem twoją obecność, drogi przyjacielu. Co cię trapi tym razem?
Nie nudzisz się z nimi, co?
Jak możesz wyczuć, nie. Gorsi od dzieci. Saiyanie i wasza gorąca krew. Utrapienie moje.
Dobrze jest, Shin. Słuchaj, mam sprawę… Chcę spotkać się z Hakaishinem.
Z kim?! Chyba nie jesteś AŻ TAK głupi, żeby walczyć z bogiem zniszczenia?! Nawet TY nie jesteś tak głupi, Goku!
Chcę go tylko poznać. Chociaż, taka walka, to by było coś! Dzięki, Shin! Błagam, spróbuj go jakoś namówić na nagięcie reguł i dostanie się do mnie. JA TU NIE MAM Z KIM ĆWICZYĆ! Taki Vegeta może walczyć u ciebie z Gohanem…
NIE MOŻE!
Oj, no dobra, nie może. Ale jak chce, to i tak walczy. Potrzebuję tego. Błagam cię, zrób coś w tej sprawie, a będę miał u ciebie dług wdzięczności.
I tak już masz, wiesz o tym.
Tak? Kurcze, a za co?
Może za wskrzeszenie twoich bliskich i umieszczenie ich na planecie Kaio i mojej?
Ej, myślałem, że to już nie jest aktualne. Zrobisz to?
Pomyślę.
Dziwne było komunikowanie się z Goku. Był to drugi raz, kiedy Ryujin postanowił swoją mocą przebić się przez granicę smoczego wymiaru i wtargnąć do umysłu bóstwa. Musiał jednak przez ten czas bardzo się wzmocnić, skoro utrzymał połączenie przez kilka minut. Jednak jego prośba była co najmniej niepokojąca. Spotkanie lekkomyślnego Goku z kapryśnym panem Beerusem by mogło wstrząsnąć całym Wszechświatem.
To może warto zacząć z drugiej strony, od pana Whisa? To by było zdecydowanie bardziej bezpieczne rozwiązanie.

– Też to poczułeś, tato? – Niepewny głos Trunksa wskazywał na to, że nie do końca podoba mu się wizja bycia prześcigniętym przez młodszego przyjaciela.
Dumny książę tylko prychnął w odpowiedzi. Oczywistym było, że wyczuł ogromne nagromadzenie ki, gdy Goten się przemienił. Może nie była to ilość podobna do tej Kakarotta, czy jego samego, jednak trudno było to pomylić z czymkolwiek innym. Energia emitowana przez trzeci poziom Super Saiyanina była jedną z najbardziej nieokiełznanych, przez co sam poziom pożerał jej strasznie dużo.
– Czy byś mi pomógł go osiągnąć? Chcę. Nie, to złe słowo. Muszę go przegonić, żeby wszystko w naturze było normalnie – Pewność w głosie syna sprawiła, że Vegeta spojrzał na niego może nie łaskawie czy ciepło, ale z pewnym uznaniem. I zrozumieniem. Sam, chociaż był starszy od Kakarotta, musiał cały czas go gonić.
– Mogę nauczyć cię walczyć, ale osiąganie kolejnych stadiów Super Saiyanina to coś innego. To nie jest coś takiego, że poczujesz mrowienie w plecach i wskoczy poziom. Musisz być silnie umotywowany, a przynajmniej tak było w przypadku moim i tych dwóch pajaców. Ty i ten smarkacz zrobiliście to naturalnie. Później było z wami trochę gorzej, to może świadczyć o tym, że do dalszych efektów potrzebujecie odpowiedniego bodźca. I naprawdę wielkiej energii, którą będziesz w stanie opanować.
Czyli Goten zawsze był silniejszy?
W tej samej chwili, gdy Trunks zdążył w siebie zwątpić, Vegeta złapał go za przód koszulki i pociągnął w dół, zmuszając go tym samym do spojrzenia prosto w oczy ojca.
– Czy to nie ty mi obiecywałeś, że nigdy nie zwątpisz i będziesz potężny? Teraz zwątpiłeś, widzę to w twoich oczach. Z takim podejściem nie można osiągnąć odpowiednich rezultatów, Trunks. Chyba znowu muszę cię skopać do nieprzytomności, żebyś odzyskał swoją chęć do walki.
Niespodziewanie Vegeta mu odpuścił, chociaż aż gotowało się w nim na myśl o kolejnym prześcigniętym pokoleniu z jego krwi.
– Powiedz staremu zboczeńcowi, że ma na tobie przeprowadzić ten sam rytuał, co na Gohanie, gdy walczyliśmy z tym różowym glutem.
Że co? Czy on mi właśnie zasugerował to, czego niedawno się brzydził? Gdzie jest mój ojciec?
– Mówię teraz całkiem poważnie, gówniarzu, więc mnie słuchaj – gdy tylko Vegeta upewnił się, że jego pierworodne dziecko nie zamierza nawet mrugnąć bez jego pozwolenia, podjął wypowiedź – Walka w tej formie jest prawie niemożliwa, jeśli nie urwiesz wrogowi łba jednym uderzeniem lub masz takie pokłady ki, że możesz sobie pozwolić na dłuższą zabawę. Czwarty stopień jest o wiele wygodniejszy pod tym względem. Ja trzeci osiągnąłem dla samego faktu posiadania, żeby ten cholerny Kakarotto się gdzieś tam nie puszył, że jestem od niego gorszy. Ta dziwna transformacja Gohana jest wygodniejsza. Bardzo stabilna, na takim samym poziomie mocy i nie wypala cię tak szybko. Dodaj to sobie w głowie.
– A jeśli stary Kaioshin się nie zgodzi?
– To mu powiedz, że wtedy za chwilę przyjdę i to już nie będzie prośba.
Syn spojrzał na niego podejrzliwie. Domyślał się, że jeśli Vegeta pójdzie do starego Kaioshina, to wyjdzie z tego wielka draka. Wtedy rzeczywiście to by nie była prośba, bo saiyański książę z naruszoną dumą by pewnie przyłożył starcowi do klatki piersiowej potężny ładunek energetyczny.
– Chyba będzie lepiej, jeśli się zgodzi na moją propozycję – Trunks zakończył wymianę zdań z jeszcze cięższym sercem, niż w momencie jej rozpoczęcia. Bez słowa odchodząc od ojca, minął się po drodze z siostrą, której posłał uśmiech. Vegeta miał zamiar i z niej stworzyć wojowniczkę. Taki już był los dzieci dumnego księcia.

Alfie bardzo szybko znudziło się ciągłe unikanie ciosów. Obijał wyższego mężczyznę bez przerwy, jednak nie wykorzystując przy tym choćby połowy swojej rzeczywistej mocy. Skutkowało to tym, że jego przeciwnik wpadał w coraz większy szał. Na tym zależało mu najbardziej.
Mitsau nie mógł zrobić nic, odkąd został zepchnięty do defensywy. Przez szalejącą burzę i zapuchnięte lewe oko widział niewiele, co jeszcze bardziej utrudniało mu walkę. Ale nie zamierzał składać broni. Wróg też musiał mieć problemy, a przynajmniej on na to liczył. Odskoczył, licząc na zyskanie chwili potrzebnej do zebrania energii na technikę Mistrza. Przeliczył się jednak i gdy tylko wykonał ruch, ścianę wody przecięła rozmazana sylwetka opancerzonego przeciwnika. Mitsau wygiął się mocno, dotknął palcami ziemi i odbił się od niej, wykonując kopnięcie.
Alfa pierwszy raz dał się zaskoczyć, a przez szybki ruch nie miał możliwości zablokować ciosu. W głębi ducha przyznał, że mimo bycia nieopierzonym, w jego przeciwniku kryje się bardzo duży potencjał.
Mitsau nie miał zamiaru celebrować małego sukcesu. Szybko stanął na ugiętych nogach i złożył dłonie przy prawym biodrze. Kolejny raz otoczyły go jasne języki aury, w zetknięciu z którą krople deszczu z sykiem parowały.
Za Neko, za Mistrza.
Pomiędzy jego palcami zmaterializowała się jaśniejąca błękitna sfera. Potrzebował tylko chwili, żeby wreszcie zobaczyć przeciwnika niewidocznego na tle ciemnego nieba. Jak gdyby jakiś niewidzialny byt obserwował starcie, niebo rozcięła błyskawica.
– Żryj to. KAMEHAMEHAAA! – Z wypchniętych przed siebie ramion młody mężczyzna wystrzelił falę uderzeniową, która mknęła wprost na będącego w powietrzu wroga. Siła techniki sprawiła, że jego stopy zapadły się w pękającą ziemię.
Jasna smuga, która przypominała kometę, pomknęła w kierunku Alfy. Zamaskowany mężczyzna rozłożył szeroko ramiona i przyjął na siebie cały impet uderzenia. Pochłonęło go światło i eksplozja, po której ponownie zapadła ciemność.
To koniec?
Mitsau stał w tym samym miejscu, wciąż wpatrując się w niebo i oczekując jakiegoś kontrataku. Gdyby pokonanie go było takie proste, to Mistrz by sobie z nim szybko dał radę. Przynajmniej tak on to widział. Nie wiedział o skutkach ubocznych związanych z korzystaniem z Kaiokena.
Ktoś niedaleko zaczął bić brawo, gdzieś zawył wilk. Problemem był fakt, że w tamtej okolicy wilki nie żyły, a Mitsau o tym wiedział bardzo dobrze. Oznaczało to, że Alfa przeżył i miał się dobrze.
Brawa i wilcze wycie były coraz bliżej, a jego sparaliżowało ze strachu. W ciemności błysnęła jasna aura, rosnąca z każdą sekundą. Jej właściciel zbliżał się szybkim krokiem do Mitsau. Wróg wreszcie zatrzymał się przed nim na wyciągnięcie ręki, cały czas bijąc brawo i śmiejąc się w zwierzęcy sposób. Miał odłamaną dużą część maski, przez co młody Ziemianin mógł zobaczyć część jego twarzy.
Alfa przestał klaskać i wydawać dziwne dźwięki. Krótkim ruchem ręki oderwał pozostały fragment maski, a Mitsau oniemiał. Stał przed nim legendarny Son Goku. Jednak jego twarz znacznie odbiegała od tej, którą miał pomnik przy arenie turnieju. Ta była pokryta bliznami. Alfie brakowało też ciepłego uśmiechu, który miał pomnik.
– Ty nie możesz być nim!
Nieprzyjaciel przekrzywił głowę, jakby nie rozumiejąc jego słów. Zamiast tego, napiął się i uwolnił moc, która rzuciła Mitsau jak workiem ziemniaków.

Nie potrafiła zrozumieć, co tam się działo. Latający ludzie, strzelanie energią z rąk, magia, ogony. To było za dużo, jak na jedną osobę. Spowodowaną burzą ciemność na chwilę rozświetliły błyskawice. Chwilę później zrobiło się prawie tak jasno, jak podczas pokazu sztucznych ogni, wszystko za sprawą dziwnego światła.
Czy to nie takie światło widziałam, zanim tu przybyłam?
Późniejsze wydarzenia były równie dziwne, jeśli nie dziwniejsze. Wokół najeźdźcy najpierw wykwitły jasne płomienie, a następnie w Yuki uderzyła fala gorącego powietrza. Gdy ponownie odwarzyła się spojrzeć w kierunku, z którego to nadeszło, posądziła samą siebie o problemy ze wzrokiem. Zamiast białego światła, było złote.
Mitsau podniósł się z niemałym trudem. Siła, która cisnęła nim do tyłu, była czymś jeszcze bardziej nienaturalnym, niż wszystko do tej pory przez niego widziane. Spojrzał w kierunku idącego w jego stronę Alfy. Zamiast zwykłej białej aury, otaczała go złota. Jak młody mężczyzna zauważył, zmienił się również wygląd jego wroga. Ułożenie i barwa jego włosów przypominały płomień świecy, a widoczne z bliska oczy stały się turkusowe. Ogon oplatający go w pasie również był złoty. Nawet ktoś tak niedoświadczony, jak Mitsau wyczuł jeszcze większą moc Alfy. Tym razem nie miał wątpliwości, że jego przeciwnik postanowił walczyć na poważnie.
– Yuki, wiej natychmiast! – ryknął, mając nadzieję, że ta go usłyszy i posłucha. – Kinto, przybywaj i zabierz ją stąd!
Warstwę gęstych czarnych chmur, z niezwykłą prędkością przebił złoty obłok. W tym samym czasie Mitsau rzucił się na Alfę, chcąc go związać walką. Mężczyzna nawet nie skrzywił się przyjmując kolejne ciosy. Zachowywał się, jakby jego przeciwnik ani razu go nie trafił. Wreszcie złapał jego zaciśniętą dłoń i połamał w niej wszystkie kości. Mitsau próbował się ratować wykorzystaniem energii ki z bliskiej odległości, jednak i to nie poskutkowało.
Wróg krótkimi ciosami łamał każdą z jego kończyn, a kolejnym ruchem wbił go w skaliste podłoże. Mitsau doznał tak wielkiego szoku i bólu, że nie był w stanie wydobyć z siebie chociaż jednego dźwięku. Alfa stał nad nim z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, głęboko zastanawiając się nad czymś.
Yuki wpatrywała się tępo w złotą chmurę, która co i rusz zaczepiała ją, jak natrętny szczeniak. Gdy młoda kobieta położyła na niej swoją dłoń, odkryła że ta jest równocześnie miękka i twarda.
Zapierając się o Naddźwiękową Chmurę, podniosła się z kolan i wsiadła na nią. Przedmiot, jakby był prowadzony czyjąś wolą, natychmiast zerwał się do lotu i z niezwykłą prędkością zaczął oddalać się od miejsca bitwy. Z oczu młodej kobiety płynęły łzy, wyciskane przez wiatr. Wolała płakać, niż jeszcze raz spojrzeć w tamtym kierunku.
Durny dzikusie… Dziękuję.

Shin kazał im ponownie zebrać się w jednym miejscu z powodu ważnych wydarzeń. Vegeta stanął razem z innymi wokół szklanej kuli dość niechętnie. Gardził nimi, ich okrzykami, głupimi rozmowami. Jednak musiał przyznać, że obraz z kuli był bardzo niepokojący. Przyswoił informację o tym, że jacyś Saiyanie żyją, co powinno być niemożliwym. Jeden z nich przypominał durnego Kakarotta, co od początku mu się nie podobało. Ale gdy zobaczył stojącego nad tamtym gówniarzem Super Saiyanina, to zaniemówił.
Nikt nie chciał zadać tego pytania na głos, chociaż Vegeta wyczytał je z każdej pary oczu. Jak to było możliwe? Co to był za potwór?
– Stary zboczeńcu, pokaż go z innej perspektywy. Chcę zobaczyć z bliska jego twarz – warknął władczym tonem, na co część tymczasowych mieszkańców planety bogów spojrzała na niego z przestrachem.
– JAK ŚMIESZ SIĘ TAK WYRAŻAĆ, TY…
Stary Kaioshin nie zdążył powiedzieć, co sądzi o Vegecie. Zdążył za to skulić się ze strachu, gdy saiyański książę sam stał się Super Saiyaninem i obdarzył go jednym ze swoich potwornych uśmiechów.
– Vegeta, proszę o nie wszczynanie awantur. Rzeczywiście, pokazanie jego twarzy by rozwiało nasze wątpliwości – Spokojny ton Piccolo doskonale maskował jego niepokój. Nameczanin miał nadzieję, że Saiyanin go posłucha. Po chwili odetchnął z ulgą, gdy Vegeta powrócił do normalnej formy.
Shin spojrzał na nich z oburzeniem, jednak nie powiedział słowa. Jego starszy odpowiednik sprawił, że w kuli pojawiła się twarz, której żaden z nich nie chciał zobaczyć. Nie było mowy o pomyłce, widzieli Goku. Bliznowatego i poważnego, ale to był Goku.
– Ojciec naprawdę żyje! – Goten poderwał się na równe nogi, prawie przyklejając się nosem do gładkiej powierzchni przedmiotu.
– To niemożliwe. Przecież tata odleciał z Shenlongiem…
Vegeta stłumił w sobie podobne myśli, obserwując każdy detal widzianej twarzy z największą dokładnością. Analizował każdą zmarszczkę, bliznę, ułożenie warg. I zrozumiał, widząc przecinające się blizny na policzku tej twarzy. Widział ją kilka razy w przeszłości, ale nie było mowy o pomyłce.
To nie on.
– To nie jest wasz ojciec.
Gohan spojrzał na niego, jak dziecko słyszące, że Święty Mikołaj nie istnieje. Zrobił nawet dwa kroki w kierunku Vegety, jednak został szybko zastopowany przez dwóch Nameczan.
– Chociaż nie rozumiem, jak to jest możliwe, to z pewnością nie jest Kakarotto. Poznajcie waszego dziadka, a ojca tego durnia. Przed wami stoi Bardock.

Alfa położył opancerzoną stopę na klatce piersiowej przeciwnika. Gdzieś w głębi serca czuł smutek na myśl o zabiciu przedstawiciela własnego gatunku. Oprócz jego martwych synów, ten był ostatnim mu znanym.
Powolnym ruchem ręki ściągnął z oka scouter i założył go Mitsau. Wiedział, że ten tylko wtedy go zrozumie. Urządzenie miało wbudowaną bazę większości języków, którymi posługiwano się w galaktyce. Nachylił się nad pokonanym Saiyaninem, pierwszy raz pokazując swój smutek. Przemówił powoli i na tyle łagodnie, na ile pozwalała mu ich mowa.
– Ten samiec, który cię chronił, zabił twoich braci. Pozbawił życia dumnych wojowników, którzy przemierzyli ze mną morze gwiazd. Nie mogę tak tego zostawić, nawet jeżeli zostanę ostatnim z nas. To smutny dzień dla naszej rasy, gdy ojciec zabija syna. Przepraszam.
Całą okolicę zalało niszczycielskie światło, po którym z okolicy został potężny lej.
Szablon wykonała Sasame Ka z Ministerstwo Szablonów